Wśród zatrzymanych przez policję - czytam na Wyborcza.pl - znalazł się "herszt wrocławskich kiboli Roman Zieliński, autor książki "Jak pokochałem Adolf Na imieninach Jana Kochanowskiego w centrum Warszawy Piotr Matywiecki mówił rzeczy wstrząsające, choć oczywiste: że nienawiść na tle rasowym, politycznym i każdym zawsze nakłada się na inne osobiste dramaty atakowanego i w konsekwencji łatwo może się okazać morderstwem. Opowiadał między innymi o matce Juliana Tuwima, która oszalała od antysemickich napaści na syna i zginęła w zakładzie dla obłąkanych.
Tych 200, może 300 osób, które przyszły na czytelnicze święto zorganizowane przez Bibliotekę Narodową, słuchało go w fizycznie odczuwalnym wzruszeniu. Odnosiłem wrażenie, może naiwne, że jeśli jakimś cudem znaleźli się wśród nich ludzie, którzy z jakiegoś powodu nienawidzą, to nienawidzić przestaną, bo nienawiści dotknęli właśnie w jej istocie i najpotworniejszych konsekwencjach, w prawdziwym świadectwie przekazanym najpiękniejszą polszczyzną. Bo godność tej polszczyzny sama w sobie nie dopuszcza pewnych słów i rozbraja uczucia, które za nimi stoją.
Po przypadkach takich jak ten, który wydarzył się na Uniwersytecie Wrocławskim, dyskutuje się na ogół o stosowności użycia sił porządkowych, rozważa się zakaz prowadzenia działalności publicznej dla siewców nienawiści. I słusznie. Ale "wypierdalaj" skandowane z furią przez setkę osiłków na polskiej uczelni w kierunku starego profesora wymaga przede wszystkim nowej kultury. Nowego świadectwa odwiecznych cierpień i zasad. Piotr Matywiecki pokazał, że kultura wciąż ma taką siłę.
Bezmyślne i chamskie ataki, jakie obserwujemy w polityce; atak młotkiem na Egipcjanina na katowickim dworcu; rzucanie bananami w czarnoskórych piłkarzy; uniemożliwianie uniwersyteckich wykładów... Sygnałów, że nienawiść z głupoty, arogancji i ksenofobii stwarza zagrożenie dla godności, poczucia bezpieczeństwa i życia, jest już naprawdę dość dużo, by stwierdzić, że
Polska staje się krajem jeśli nie zatrutym, to dramatycznie zatruwanym nienawiścią, i zwrócić się do ministra kultury i dziedzictwa narodowego, by ogłosił stan alarmowy dla kultury. Niech zbierze zespół doradczy i coś wymyśli: nowy kongres, nową formę debaty. Przy masowym udziale ludzi ulicy, przechodniów.